Nazywała się Jolanta. Nie pamiętam skąd wzięło się imię Zuza. Od samego początku upatrzyła mnie i ciągle się przy mnie się kręciła. Dowcipkowała wymyślała jakieś historie.
Jej konikiem była poezja. Pisała paląc papierosy w ogromnych ilościach i to wszystko popijając kawą i herbatą. Mieszkała nie daleko. Ja w akademiku a ona na stancji o której można napisać powieść.
Przed sesją, na drugim roku, pojawił się problem natury psychicznej. Mieliśmy nadzieję, że to tylko epizod ale okazało się później, że choroba przybrała poważniejszy odcień.
Po skończeniu studiów nasze drogi rozeszły się. Po wielu latach Zuza odnalazła mnie. Będąc w Krakowie na rozdaniu nagród literackich spotkała kogoś z Białegostoku prosząc by odnaleźć jej koleżankę czyli mnie.
Rozpoczęłyśmy korespondencję a nawet czasami dostawałam od niej paczki ze słodyczami. Przysyłała oczywiście tomiki swoich wierszy.
Spotkałyśmy w końcu na dworcu centralnym w Warszawie. Wracałam z Kalisza i umówiłyśmy się by czekała na mnie w holu przy kasach.
Stała z dużą torbą przewieszoną przez ramię. Nigdy nie dbała o swój wygląd a po latach wyglądało to jeszcze gorzej.
Usiadłyśmy pod parasolami. Zamówiłam sobie kawę. Wiedziałam, że od lat ma kłopoty z sercem i nie pije kawy, herbaty i alkoholu.
Poprosiła kelnera o szklankę i wyciągnęła z torby butelkę koniaku i nalała całą szklankę natychmiast wypijając.
.Spojrzała na mnie i powiedziała „ to woda z cukrem możesz spróbować”
Gadałyśmy o różnych sprawach pokazywała małe portreciki malowane pastelami.
Tak butelka z etykietą koniak została opróżniona. Zdumiałam się dopiero jak z torby wyciągnęła ogromną butelkę z napisem whisky.
Poczułam poruszenie przy sąsiednich stolikach.
Zuza, na Boga, za chwilę przyjdzie kelner – powiedziałam na co ona ze spokojem odrzekła: to go poczęstuję wodą z cukrem.
Zmusiła mnie do wypicia. BYŁA TO WODA Z CUKREM.
Zuza, czemu taszczysz wodę z cukrem w szklanych butelkach?- zapytałam
bo to są ładne butelki.- powiedziała
To była prawda. Butelki były ładne.