To miasto w którym mieszkała ciocia Jena, siostra mamy.
Jedno z najstarszych miast w Polsce, swoimi początkami sięgające XI ( rotunda romańska św. Mikołaja i Wacława, wieża Piastowska, kościoły)Ulica Przykopa nad Młynówką to miejsce niezwykle przypominające małą Wenecję.
Fragment Cieszyna z rynkiem i jedną z ulic prowadzącących do granicy i do Olzy ze schodami i piętrowo ukształtowanymi domami to najpiękniejszy zakątek miasta.Lubiłam chodzić zaułkami zaglądać do Studni Trzech Braci.
Wtedy Cieszyn tętnił życiem, przez centrum płynęła rzeka samochodów, tirów z przyczepami i tłumem turystów. Życie nocne miało zapach kafejek, sklepików z towarem nie do kupienia w innych miastach.
Granica przechodziła przez środek miasta i stanie przy niej zawsze mnie ciekawiło.
Przy samej granicy byla restauracja < Zamkowa>. Tam zawsze jadaliśmy obiady, ciocia w ciągu roku też.
Spędzaliśmy wakacje, jak sięgam pamięcią w Cieszynie i dzięki cioci, miłośniczce gór przewędrowaliśmy cały Beskid zatrzymując się w schroniskach.W Wiśle, przez lata, razem z bratem mieszkaliśmy, buszowaliśmy i chodziliśmy po górach.
Mimo przewrażliwienia mamy, rodzice zezwalali na samodzielne podróżowanie do Cieszyna. Pierwszy raz ruszyliśmy jak byliśmy w szkole podstawowej, ja zdałam do 5 a brat do 7 klasy.
Wtamtych czasach do Warszawy pośpiesznym jechało się 3,5 godz. A potem nadworcu Głównym wsiadało się do międzynarodowego pociągu do Wiednia czy Rzymu i w Zebrzydowicach wysiadało się. Stacja była graniczna więc pomylić się nie było sposobu.
Czekało się 1-2 godziny do rana i dopiero jechało się do Cieszyna.
Na miejscu ciocia wysyłała telegram zawiadamiając o naszym przybyciu.
Wszystko mnie fascynowało, ulice, Olza rzeka i Olza zakłady przy których trudno było przejść obojętnie. Zapach i aromat ciastek,cukierków zwanymi bombonami, orzeszków w czekoladzie i w czym nie tylko przyprawiały o zawrót głowy. Pół Cieszyna pachniało tą produkcją.
Na początku ciocia mieszkała na ulicy Błogockiej w domu pastora Buska. Na rynku był gabinet kosmetyczny w którym pracowala.
Po latach zmieszkała na ulicy św. Jerzego w bloku na pierwszym piętrze. Było to małe mieszkanko a w nim, Boże Drogi, aż trudno wyobraźić.
Stały dwie szafy zestawione tyłem do siebie. Jedna z nich była rzeźbiona – góralska. Stało też łóżko góralskie, rzeźbione ze scenami biblijnymi, z poduchami i haftowanymi poszewkami a na ścianie przy suficie ciąg zawieszonych obrazków świętych malowanych na szkle.
Był oczywiście stół, zydle, maselnica i przepiękne półeczki z kratką regencką z masą Chrystusików Frasobliwych.
Wszystko robione ręcznie przez górala z Tatr a po śmierci cioci znalazło się to w muzeum w Zakopanym.
Książki zajmowały ściany te które jeszcze były wolne a nawet były podwieszone do sufitu jak huśtawki.
Pod oknami rosły kwiaty w ilościach niezwykłych jak na możliwości pokoju. Stały jeszcze szafeczki, oczywiście, góralskiej roboty a na jednej z nich stał telefon.Za oknem w kuchni był kompletny ptasi domek a obok przymocowane gałęzie i piłka dla sikorek mająca w środku otwór i coś tam do jedzenia.