Przez lata było to nasze utrapienie. Wtamtych czasach co chwila potrzebna była gazetka.
Okazji było wiele; dzień nauczyciela, rewolucja październikowa, 1maja, okolicznościowe i Bóg wie jeszcze co. Zawsze zlecenie ze szkoły to my otrzymywaliśmy: ja i brat. Wiadomo było, że nasz tato był artystą malarzem i nie odmówi.
Jak sięgam pamięcią to ojciec wykazywał maksimum dobrej woli ale już później trzeba go było prosić. Pod koniec zaczął się złościć.
Pomysły nauczycieli były czsami zadziwiające. Kiedyś jedna z pań z młodszej klasy przyszła by ojciec namalował chmurki i słoneczka do kalendarza pierwszoklasistów.
Pamiętam jak z mamą robił stroje na przedstawienia mnie i bratu.
Gazetki w jego wykonanju były dziełami sztuki. Malował emblematy, pisał litery i to wszystko pędzelkiem, precyzyjnie.
Jak przynosiłam je do szkoły to wszyscy zbiegali się oglądali i zachwycali się.
W szkole podstawowej było to oczywistością, że gazetki robi nasz tato. Nie pamiętam jak to było w szkole średniej ale jeszcze moda na to całkiem nie przeszła i gazetki pojawiały się ale nie z taką częstotliwością no i wykonawców już było więcej.