Nie ma już tych domów ani właścicielki. Na tym terenie stoi dworzec PKS z peronami.
Był początek lat 70-tych ubiegłego wieku. Wszystko było szare, ponure i byle jakie.
Właścicielką czterech a może trzech domów była babcia Gąsowska. W jednym z nich mieszkala pani K, a w drugiej połowie ja z Krysią N.
Mieszkanko wyremontowałyśmy i wysprzątałyśmy same, Na suficie zamocowałyśmy sieć- wynalazłyśmy w magazynach dekoratorskich czy teatralnych.
Jedną ze ścian pomalowałyśmy na czerwono i zawiesiłyśmy ogromną ramę. Na ścianie obok w drewnianym korycie umieściłyśmy świątka wyrzeźbionego przez Krzyśka – wnuka właścicielki.
Stare sprzęty i kufer mojej babci znalazł się na honorowym miejscu. Krzesła wypożyczyłyśmy z dekoratorni. Byly białe i stylizowane na secesję.
Całość wyglądała efektownie.
W drugim pokoju mieściła się pracownia z piecykiem zwanym kozą. Wchodzilo się przez kuchnię do salonu a potem do pracowni.
W tym czasie jedynym naszym zainteresowaniem było rysowanie i malowanie wszystkiego wokoło. Próbowałyśmy dostać się na studia plastyczne i prócz umiejętności należało zgromadzić prace do teczki która była warunkiem dopuszczenia do egzaminów.
Pracownia i cały dom był oblegany przez rysujących, pozujących i przyglądających się.
Był to czas nadziei i wiary, że praca jest przepustką do sukcesu.