U dziadków takie uroczystości były obchodzone z pompą. Przychodziła rodzina a więc moi rodzice, brat i ja, ciocia Irena Niwińska z ulicy Jurowieckiej, ciocia Elza zwana Elą z córką Irmą zwaną Irena. Byli też znajomi dziadków ale ich już nie pamiętam.

Ela z Ireną utkwiły mi w pamięci z opowiadań syberyjskich. Były wywiezione w głąb ZSSR i przez długie lata walczyły o przetrwanie.

Opowiadały ciekawie i zajmująco ale nie tylko to było tematem spotkań.

Opowiadano dowcipy bo był to czas najbardziej płodny w tego rodzaju zabawę. Co chwilę wybuchano śmiechem. Śpiewano piosenki. My recytowaliśmy wiersze stojąc w drzwiach jak na scenie.

Pamiętam te uczucie podniecenia towarzyszące każdej takiej uroczystości. Ze szkoły z ulicy Gdańskiej nie wracałam do domu ale szłam z koleżanką, mieszkającą w kamienicy obok dziadków.

Z ulicy Gdańskiej wychodziło się na ulicę Drewnianą a potem na Mickiewicza, od tej strony stawy wydawały się ogromne jak jeziora. Nie wiem dlaczego ten właśnie moment był dla mnie taki ważny.