Droga. Jest ona bardziej w pamięci. Wokół wirują żółte płatki, liście, skrzące się fragmenty kory i mchu. Dół obrazu pomieszał się z górą. W dole jest żółto – złoto a w górze ciemna plątanina gałęzi – to jakby świat obrócił się lub stanął na głowie..

Lubię jesień. Idziemy rozmawiając. Głosy nasze stają się mocne napięte, to znów oddalają się lub zamierają. Obok nas biegną psy. Słychać je gdzieś w oddali, to znów obok nas.

Lepiej jednak milczy się.

Są takie fragmenty puszczy, że mam wrażenie, że wchodzę w ruchomy obraz. Światło przenika gałęzie, nawet pnie wydają się przezroczyste…

Wybieram się na ponowny spacer, ale już sama. Wszystko szeleści pod nogami.

Psy biegnące przede mną wzbijają żółto – czerwono – złotą chmurę liści. Zatrzymuję się przy sośnie. Opieram się i czuję, jak porusza się drzewo.

Wysoko w górze jest wiatr.

Wychodzę z lasu i kieruję się na wysepkę sosen, rozłożoną wokół pól, łąk, skraju lasu. Kieruję się w stronę ambony. Stoi oparta o sosny. Skrzypi w takt wiatru. Wspinam się powoli na górę, po stopniach drabiny i siadam na ławeczce. Spoglądam w dół. Pode mną zaorane pole i las wchodzący w łąkę. Wszystko faluje od podmuchu wiatru. Czuję się jak na morzu. Kolory układają się jak ruchomy obraz, dzięki słońcu i poszarpanym chmurom. Co chwila obłoki zasłaniają promienie światła i wszystko zanurza się w melancholię.

Spoglądam w dół i uśmiecham się do siebie. Jeden z psów, mój ulubieniec, siedzi przy pierwszym szczeblu drabiny i patrzy przed siebie ( nawet w domu chodzi krok w krok za mną)

Mamy wspólne doświadczenie, kiedy to wdrapał się na ambonę, a potem był problem z zejściem. Już przyzwyczaił się i siedzi jak posąg czekając cierpliwie aż zejdę.

Opieram się o drzewo i zamykam oczy. Czuję wyraźne kołysanie. Wiatr na otwartej przestrzeni przybiera na sile. Wysepka sosen amortyzuje pęd powietrza. Odgłos szumu załamuje się i przechodzi w skrzypienie, trzeszczenie drzew. Czuję się jak dryfująca łódka. Po chwili otwieram oczy i widzę płynące chmury i czubki drzew. Po jakimś czasie dociera do mnie, że to ja jestem płynącą chmurą i czubkami drzew…

Czas zjednoczenia mija.

Powoli schodzę po drabinie i już stoję przy merdającym biało-czarnym ogonie. Ruszamy w kierunku domu. Wchodzimy w młodą brzezinę. Zatrzymuję się i patrzę na otwór nieba, czuję, że las opiera się o moją nogę. Spoglądam w dół i wybucham śmiechem. Biało- czarrne łaty siedzą przy mnie i patrzą przed siebie. Nachylam się i radość jest obopólna. Pies skacze i liże mnie po twarzy. Wracamy już…

O zmierzchu siadam na brzozowej ławce stojącej przy drodze. Stąd ciągnie się widok pola, łąki i zagajnik. Widzę wynurzającą się różowo-pomarańczową kulę księżyca. Gdzieś na polu rośnie samotne drzewo. Księżyc osiąga wysokość drzewa i wygląda jak ogromny lizak pośrodku pola.

Słyszę warkot, odwracam głowę. Przyjaciel czarno-biały siedzi przy mnie i patrzy przed siebie.