Pracowałyśmy razem w dekoratorni przez wiele lat. Ona była blondynką o niebieskich
oczach a ja brunetką o ciemnych oczach. Podobieństwo było we wzroście no i może miałyśmy
podobne włosy a kierownictwo firmy nigdy nie mogło nas odróżnić! Razem wyruszałyśmy z
dekoracjami do sklepów a potem do restauracji i tam robiłyśmy wystawy.
Lata pracy połączyły nas i wtedy kiedy jej cały świat zawalił się.
Traktowała mnie wręcz wrogo jak próbowaliśmy ją ratować od niej samej, ani córki ani mąż
właściwie nikt nie mógł jej wtedy pomóc.
Przemiana która dokonała się w niej nie zmieniła jej specyficznego kolorytu, tego
błyskotliwego dowcipu, charakterystycznego sposobu narracji, szalonych skojarzeń, ciekawego
sposobu ubierania się i chęci pomagania innym.
To pomoc innym zaprowadziła ją w rejony niebezpieczne, bo po krawędzi życia nie sposób
chodzić bezkarnie.
Pamiętam ją z ostatniej wizyty. Była w długiej czarnej spódnicy w ogromne czerwone kwiaty i
w czerwonej bluzce. Jej kręcone włosy miały miedzianoczerwony kolor a usta w kolorze
kwiatów na spódnicy.
Rozmawiałyśmy o przeszłości o ostatnich wydarzeniach rodzinnych.
Nigdzie i nigdy nie pasowała do niczego.
Była jak natchniony anioł który zagubił się w gęstym lesie i któremu gęstwina wydziera i
łamie skrzydła.