Był chłodny wietrzny dzień. Słońce przebijało się co chwila przez chmury. Cała nasza 6-7 osobowa grupka zbierała się do wypłynięcia na jeziora. Łódź plastikowa o dużej pojemności mogła nas spokojnie pomieścić. Ubraliśmy się ciepło, nie pamiętam czy mieliśmy kapoki, może dziewczyny zabrały bo prócz mnie dwie nie umiały pływać. Pan Chlebowicz w trosce o mnie dał mi kurtkę wielką i ciepłą.

Ruszyliśmy skarpą w dół do łodzi i silnym pchnięciem odbiliśmy od brzegu. Płynęliśmy w kierunku krzyżówki jezior. Fala musiała być spora bo w dali aż się bieliło.

Na początku było miło ale z każdą chwilą łódź coraz bardziej zanurzała się to dziobem to rufą coraz głębiej i głębiej. Fala stawała się coraz większa i aby móc posuwać się dalej płynęliśmy powoli z coraz większym zanurzeniem. Czuło się już wiatr od krzyżówki.

Raptem we mnie pojawił się strach.

Chłopaki byli coraz bardziej rozemocjonowani a na twarzach dziewcząt pojawił się lęk. Krzyżówkę jezior widać było jak na dłoni. Wiedziałam, że jeszcze mamy szansę zawrócić bo za chwilę ten manewr już się nie uda. Fala była zbyt duża a wiatr się wzmagał by przy skręcie łodzi nie doszło do wywrotki.

Zaczęłam krzyczeć a dziewczyny zawtórowały. Wreszcie zdecydowano się by nas wysadzić na brzegu i potem popłynąć bez nas.

Okazało się jednak, że już mamy kłopot. Rozejrzałam się wokoło miny chłopaków uległy wyraźnej zmianie, dziewczyny w milczeniu wylewały wodę która to z szumem wdzierała się do łodzi.

Uratowało nas to, że płynęliśmy bliżej brzegu a nie środka jeziora. Cypel porośnięty drzewami przy krzyżówce jezior też amortyzował wiatr i pozwolił na wolniutki manewr skrętu. Parę metrów dalej nie było by już takiej możliwości.

Wracaliśmy do przystani kiedy naszym oczom ukazał się dziwny widok. Wysoko na skarpie stali wszyscy uczestnicy pleneru było nawet widać jak bardzo są czymś przejęci.

Dobiliśmy do mostku i weszliśmy na górę by się dowiedzieć co się dzieje.

Pierwszy ruszył do nas pan Chlebowicz a potem cała reszta. Zrobił się straszny krzyk, że jesteśmy nie odpowiedzialni, że żyjemy to cud, że w ośrodku nie ma ani motorówki ani żadnej możliwości natychmiastowej pomocy, że w takim ubraniu jak ja to po wywrotce idzie się prosto na dno no itd.

Byliśmy wstrząśnięci. Z tej wysokości sprawa wyglądała jednoznacznie.