Któregoś dnia Marek przyniósł małego kotka angorę. Kotek był śliczny. Biegał po domu próbując oswoić się z przestrzenią. Wszystko go ciekawiło, wszędzie zaglądał, wszędzie wsadzał nos.
Drzwi do pokoju w którym pracował ojciec były zamknięte. Nam dzieciom nie wolno było mu przeszkadzać w czasie malowania. Drzwi jednak po jakimś czasie zostały otworzone i pomieszczenie opustoszało. Ojciec wyszedł by zaczerpnąć powietrza a może odpocząć.
Na sztalugach stał obraz a opodal na stołku leżała paleta cała z wyciśniętymi farbami obok leżały pędzle. Wszystko czekało na ojca.
W kuchni krzątała się mama. My wybiegaliśmy i wbiegaliśmy do domu ciągle po coś a może dla zabawy.
Raptem nastąpiła konsternacja. Okazało się, że po domu coś biega. Z formy przypominało to kota natomiast z wyglądu jakąś kolorową, samo poruszającą się zabawkę.
Najgorsze było to, że to coś zostawiało kolorowe ślady.
Krzyk mamy zwołał nas do kuchni by po chwili już z mamą wbiec do pokoju ojca.
Paleta z pędzlami leżała na podłodze i to w dużej odległości od stołka. Wszystko było wybrudzone, zmieszane kolorami z palety
Najgorsze było przed nami.
Co powie ojciec i co zrobić z kotem jak zmyć te barwy z jego delikatnej i długiej sierści?
Farby były olejne i tylko terpentyną i lub rozpuszczalnikiem można było tego się pozbyć.
Mama przystąpiła do działania. Szybkimi ruchami zmyła świeżą farbę po czym umyliśmy kota w wodzie z szamponem. Kotek został owinięty w ręcznik i osuszony.
Niestety następnego dnia uciekł i nic nie można było zrobić aby utulić naszą rozpacz.