W połowie roku polecono nam zająć się, prócz pracy z zakresu obowiązków, malowaniem szyldów.
Do tej pory nie stawialiśmy oporu. Tym razem było inaczej, tłumaczyliśmy, że od tego jest zakład szyldów, że nie możemy zajmować się wszystkim.
Pracy zawsze było dużo; sezonowo były organizowane kiermasze i my projektowaliśmy i wykonywaliśmy cały wystrój, projektowaliśmy również wnętrza i adoptowaliśmy do nowych potrzeb, robiliśmy dekoracje sylwestrowe i różne wywieszki, malowaliśmy wszystko co przyszło do głowy kierownictwu.
Zaczęło się od jednej naszej koleżanki za którą stanęliśmy „murem”. W końcu cała pracownia solidarnie złożyła wypowiedzenia. Nie musieliśmy się martwić pracą bo wiadomo było, że coś sobie znajdziemy. Wprawdzie cała grupa rozpierzchła się ale mieliśmy się spotyka co jakiś czas.
Dopiero po paru miesiącach dowiedzieliśmy się, że nasza koleżanka od której się to zaczęło, pracuje nadal.
Minęło tyle lat, wiele spraw zatarło się, niektóre wydają się śmieszne i zabawne. Przypominają mi czasy w których ceniło się przyjaźń a potępiało nielojalność. Pracę traktowaliśmy jako wyzwanie, sprawiała nam ona przyjemność. Atmosfera w pracowniach zawsze była niezwykła.