Mama z bratem mieszkali w Wiśle a ja dotarłam do nich 2 tygodnie później.
Umówiłam się z Krysią Pawlicą z Cieszyna, że dojedzie do mnie i ruszymy w góry. Przyjechała z młodszą koleżanką. Zapakowałam plecak i powiedziałam mamie, że wracając dotrzemy wszystkie do Cieszyna i zanocuję u cioci.
Ruszyłyśmy znanymi szlakami. Z Wisły Dziechcinki poszłyśmy na Stożek a potem na Kubalonkę a w końcu znalazłyśmy się na Baraniej Górze. Zbiegając z niej spotkałyśmy starsze małżeństwo które zainteresowało się gdzie idziemy kiedy już zbliża się wieczór i nadciąga burza. Radzili abyśmy zanocowały w schronisku. Nie było mowy bo dziewczyny miały dotrzeć do Cieszyna. Miałyśmy po 14-15 lata najmłodsza 11.
Ruszyłyśmy nie słuchając ostrzeżeń. Na początku wszystko było dobrze ale w górach pogoda zmienia się z chwili na chwilę. Niebo zrobiło się granatowe i zaczął padać deszcz.
Okazało się,że nie mamy latarki tylko zapałki które w krótkim czasie zrobiły się mokre.
Szłyśmy trzymając się drogi lecz po chwili dotarłyśmy do skrzyżowania. Nie było wiadomo co należy zrobić bo ciemno uniemożliwiło wybranie odpowiedniego szlaku. Ruszyłyśmy przed siebie. Szłyśmy dość długo. Powoli zaczęło ogarniać nas przerażenie. Dobiegała godzina 22. Deszcz lał bez przerwy. Byłyśmy zmoknięte i zmęczone. Cały czas szłyśmy trzymając się drogi biegnącej szczytem. Bałyśmy się schodzić w dól bo było ciemno i szlaki zmieniły się w rwące potoki.
Po jakimś czasie dotarłyśmy do trangula a w dole widać było dolinę odcinającą się wyraźnie rozrzuconymi światłami. Ale wszystko było daleko.
Usiadłyśmy zmęczone i nie na żarty przestraszone.
Raptem odwróciłam się bo usłyszałam głosy. Gdzieś nie daleko byli ludzie. Wstałyśmy i ruszyłyśmy w tym kierunku. Schodząc zobaczyłyśmy ognisko i kilka metrow dalej schronisko.
Kiedy dotarłyśmy do recepcji pierwszym pytaniem było gdzie jesteśmy. Pani popatrzyła na nas zdziwiona i odrzekła < Dziewczyny jesteście na Skrzycznym>.
Wygrzebałyśmy ostatnie pieniądzę i za nie dostałyśmy jakiś okropny barak a właściwie była to stodoła przerobiona na noclegownię
Dziewczęta po ułożeniu się do snu zaczęły biadolić co będzie w domu. Miały czym się martwić ja na swoje szczęście nie musiałam.
Rano ruszyłyśmy na dół do Szczyrku. Nie miałyśmy ani grosza aby kupić coś do jeddzenia nie mówiąc o drodze powrotnej.
W końcu nie było rady. Wyszłyśmy na drogę i zaczęłyśmy zatrzymywać samochody dostawcze.
Pierwszy samochód który zatrzymałyśmy jechał do Cieszyna. Byłyśmy uratowane. Po przyjeździe pierwsze kroki skierowałyśmy do cioci Jeny. Wiedziałyśmy,że potrafi załagodzić gniew rodziców dziewczyn.
Dostało się i mnie bo : < Czy ciocia nie uczyła, że podróż planuje się a nie idzie po górach jak czasu starcza? Czy nie uczyła, że trzeba mieć latarkę, sweter, deszczowiec, mapę, tabliczkę czekolady itd.>
Wróciłam do Wisły tego samego dnia.