To były lata dziewięćdziesiąte XX w. Wracałam autobusem liniowym z Norymbergi Autobus był
piętrowy cały wypełniony wracającymi Polakami z pracy. Byli przyzwyczajeni do podróży bo
odbywali ją latami wożąc ciężko zarobione pieniądze do domów.
Siedziałam na dole autobusu który w założeniu miał mieć restaurację i toaletę.
W praktyce nie było żadnej restauracji ale wystrój pozostał.
Siedziałam więc przy stoliku sama z wyciągniętym nogami na przeciwległej kanapie.
Taki sam stolik znajdował się obok a przy nim siedziało trzech mężczyzn pijących piwo.
Rozmowa była głośna ale po jakimś czasie zaczęła zanikać. Wiadomo było że bohaterowie
zasnęli.
Zapanowała cisza ale tylko na dole, bo na górze było głośno.
Raptem mężczyzna siedzący najbliżej mnie odchylił się do tyłu po czym z dużą szybkością
zrobił skłon do przodu i ręką zaczął wygładzać stół wołając to musi być wyrównane.
W jakimś zamroczeniu z zamkniętymi oczami robił gesty tynkarza czy glazurnika.
W pewnym momencie chwyciłam go za rękę i zawołałam. Znieruchomiał i po chwili otworzył
oczy. Powoli przytomniał i jakieś zapamiętanie tego wydarzenia wróciło.
Tak się przestraszył że cały zbielał. Mam szwagra psychiatrę muszę mu to powiedzieć.
Siedział patrząc na mnie z przestrachem.
Wystarczy w taki upał i po ciężkiej pracy nie pić takiej ilości alkoholu – powiedziałam.