Minął rok akademicki. Rozjechałyśmy się do domów.
W październiku zamieszkałyśmy w akademiku i ulicę Namysłowskiego omijałyśmy szerokim łukiem.
Gdzieś w listopadzie dostałyśmy wezwanie do sądu.
Przyszedł czas rozprawy na której, nie pamiętam dokładnie, miało być czy było radio akademickie – Centrum. Całe miasteczko akademickie znało naszą sprawę.
Z Nelą usiadłyśmy na ŁAWIE OSKARŻONYCH. Rozpoczęło się przesłuchanie świadków.
Pierwsza wystąpiła sąsiadka która widziała jak 1 października wprowadzałyśmy się do domu gospodarzy. Nadmieniła, że jest bezstronna bo nie jest zaprzyjaźniona z panią W. bo nigdy u niej nie piła herbaty!!!!
Drugim świadkiem był gospodarz. Został przez Sąd poinformowany, że ma prawo odmówić zeznań o ile fakty będą nie korzystne na rzecz żony.
Spojrzał na żonę na co ona stanowczo pokręciła głową aby odmówił składania zeznań!!. Sąd powtórzył formułkę wyjaśniając dokładniej i podpowiadając, że świadek został powołany właśnie przez powódkę.
Wreszcie przyszedł czas na powódkę. Rozpoczęła opowieść jak licznik „latał jak szalony” na co sędzia : może był zepsuty? jak ciągle ktoś kąpał się, prał w łazience, jak ciągle psuła się spłuczka itd.
Sprawa w sądzie ciągnęła się długo. Mijały miesiące zaniepokojone zaczęłyśmy dopytywać się studentów Prawa dlaczego oczywista sprawa ciągnie się tak długo. Jak się okazało odpowiedź była prosta. Sąd musi też zarabiać a kiedy jak nie na takiej kapuścianej głowie!!!!
Wreszcie ogłoszono wyrok.
Gospodyni pani W. przegrała sprawę i wszystkie koszty sądowe musiała zapłacić!!!.
Nigdy więcej nie spotkałyśmy się.