Moja pierwsza klasa mieściła się na parterze po prawej stronie od wejścia. Wychowawczynią była pani Adamowiczowa.
W mojej pamięci gdzieś na dnie, pojawia się obraz jakiejś uroczystości szkolnej.
Stoję z mamą a może z rodzicami na boisku otoczonym drzewami a za nimi rozciągają się szkolne grządki.
Była to napewno jesień i w popołudniowym słońcu liście mieniły się kolorami. Czuiję ten zapach jesieni, niepowtarzalny i niosący zapowiedź zmian.
Szkoła była usytuowana do ulicy Gdańskiej bokiem i tak wchodziło się do niej. Po jej lewej stronie było to boisko. Po prawej było też boisko ale niezagospodarowane i na jego końcu stały wygódki do których biegało się na przerwie.
Pamiętam, że w szkole chodziło się w butach bo na podłodze był pyłochłon, deski były czarne, czymś wysypane czy osmarowane?
Wracałam ze szkoly do domu Szosą pod Krzywą.
Mijałam młyn który był wtedy jeszcze czynny. Stały przy nim furmanki i z workami uwijali się ludzie.
Na rogu ulicy Mickiewicza rosła ogromna topola z gniazdem bocianim. Co roku przylatywały na nie bociany które widziało się z okien naszego mieszkania. Dziadek każdego roku sprawdzał stan topoli i reperował jej braki np. zabijając puste dziury blachą.