Ostatnia tak wielka praca miała miejsce na terenach dożynkowych z okazji przyjaźni czy współpracy polsko- radzieckiej.
Cały teren był oddany do dyspozycji przedsiębiorcom produkujących coś tam.
W każdym pawilonie mieściła się dana firma. Ekspozycję należało zareklamować a więc coś zawiesić, ustawić, zrobić napisy, fotosy, wykonać plansze informacyjne itd.
Wszystko to wcześniej było projektowane i zatwierdzane przez organa do tego powołane.
Takie imprezy były zawsze żniwem dla plastyków. Tam spotykali się znajomi, ze szkoły ze studiów dawno nie widziani lub odwrotnie znajomi na co dzień. Atmosfera była swojska niemal rodzinna. Odwiedzaliśmy się w czasie pracy by wypić kawę lub coś zjeść.
Pracowało się na okrągło. Pamiętam jak nad ranem przywoziła nas do domu milicja bo cały czas patrolowali teren a późnie służyli jako środek transportu.
Praca trwała tydzień a może dwa a przez ten czas zawsze miały miejsca sytuacje śmieszne, trudne czy nieprzewidywalne.
Jedna z zapamiętanych:
Koniec pracy, wszystko zostało zakończone, wracamy zmęczeni do granic możliwości.
Przy wyjściu zauważamy ścianę pawilonu na której miało znajdować się logo – pominęliśmy!!!
Taką ścianę robi się cały dzień. Najpierw rozrysowuje się w skali szablony, potem wycina się, rozmieszcza się na ścianie, wałkiem maluje się a potem kończy się pędzlem. Dwie osoby przy tym mają huk roboty. Musi być rusztowanie by się bezpiecznie poruszać itd.
Ściana jest kilku metrowa. Stoimy patrząc jak zauroczeni.
Kazio odzywa się pierwszy to zajmie nam godzinę!!!!!
Przystępujemy do akcji. Ustawiamy drabinę na którą wchodzi Kazio. Na dole zastanawiamy się ile kolorów potrzebujemy. Kazio z góry przypomina na głos jak ten cholerny znak dokładnie wygląda. Podajemy pędzel z farbą a Kazio krzyczy czy w tym miejscu dobrze zaczynać. Na dole mówię mu jak ciągnąć pędzel. Robi to wolno więc mogę korygować pion. Rozmieszczamy napis z minimalnym przesunięciem. Koniec akcji. Trwało to pół godziny.!!!!!!!!!
Wszyscy zaczynają się śmiać.