zapach_prasaGazeta Wyborcza, Gazeta w Białymstoku, 7-8 lipca 2001

Anioły tańczą tu nad fiołkową zie­mią. Są niewyraźne, wyglądają tak, Jakby właśnie spłynęły ze śred­niowiecznego fresku. A powietrze? Powietrze mieni się od barw: Jest se­ledynowe, łososiowe, zielonkawe, i pachnie Prowansją.

Monika Żmijewska (Gazeta Wyborcza)Niezwykłe, doprawdy, obrazy oglą­dać można od wczoraj w Muzeum Rzeźby Alfonsa Karnego. Otwarto tam wystawę malarstwa Beaty Wasilewicz. Choć artystka prezentuje malarstwo sztalugowe, to jednak kolorystyką, przetartymi barwami, swoistą poezją zamkniętą gdzieś w tle – obrazy te przy­pominają raczej freski naszkicowane w tysiącletnich, ciemnych świątyniach Kapadocji niż współczesne malarstwo. Mimo skojarzenia z freskiem, z feerii cudownie przenikających się, pastelo­wych kolorów nie wyłaniają się bynaj­mniej tylko religijne wątki. Obok płacht, zapisanych słowami modlitwy, mamy tu kontury bajkowych domów, uliczek wąskich jak z Chagalla, fiołko­we ugory, szachownicę pomarańczo­wych pól, teatralną przestrzeń spowitą w rdzawo-niebieski welon, anioły spa­dające z nieba.

Patrzę na te obrazy i w kolorowych plamach widzę olśniewające krajobra­zy Prowansji. Jest tu niepowtarzalny błękit nieba, przejrzyste, wręcz wibru­jące powietrze, zieleń cyprysów, żółć słoneczników, fiolet lawendowych pól i różowawe mury domów, które, pokry­te rzymską dachówką, chronią przed upałem. Przegląda się w tej wystawie kraina, którą upodobali sobie i Grecy, i Rzymianie, w średniowieczu rozsła­wili trubadurzy, a na początku naszego stulecia – impresjoniści. Czy Beata Wa­silewicz była kiedykolwiek w Prowansji czy Toskanii? Nie wiem. Ale nawet jeśli nie była, to najwyraźniej ją wyśni­ła.

Obok obrazów miękkich, delikatnych w kolorze i modelunku są tu też obra­zy nasycone cierpieniem, pokazujące wycinek szpitalnej rzeczywistości. Ale jak pokazujące! Oto ogromne, szare płótno, na którym czarnym pisakiem zapisano swoiste autorskie hieroglify. To znaczki kojarzące się ze szpitalną przestrzenią – kroplówka, łóżko, kory­tarz, postacie pochylone nad chorym. Na tym tle przylepiono dwa miniatu­rowe obrazy, na których artystka szpi­talne scenki sytuacyjne naszkicowała już w kolorze. W niewyraźnych, roz­mazanych konturach powraca motyw kroplówki, zarysu ciała leżącego pod prześcieradłem, rodziny w napięciu czekającej na szpitalnym korytarzu. Szpital i choroba to niezbyt apetyczny wątek w malarstwie. Ale u Beaty Wa­silewicz zyskuje nową – wyjątkowo szlachetną i oszczędną w wyrazie – wartość. Oto taki „szpitalny” obraz przypomina… rozpostarty starożytny zwój, zapisany tajemniczymi hieroglifami. Naprawdę warto zobaczyć.

Monika Żmljewska