Nie było tak zawsze. To pani Gilewska wprowadziła zwyczaj majenia domu. Szliśmy do Zwierzyńca i ścinaliśmy gałęzie brzozy.
Po powrocie do domu ustawialiśmy w dzbanach, wazonach na półkach za łóżkami przy wejściu. Krótko mówiąc gdzie się dało.
Po świętach gałązki były przeznaczone na podwórzowe miotły.
Przypominam uczucie kiedy wieczorem kładłam się do łóżka, właściwie nie mogłam doczekać się tego momentu. Czułam zapach i szelest listowia. Zamykałam oczy i odpływałam w dalekie krainy. To było coś niezwykłego.
Rano budziłam się z podobnym uczuciem. Była w tym jakaś magia. Nawet w ciągu dnia chciałam się położyć pod brzozą.
Dom przez cały ten czas pachniał i szumiał. My dzieci cieszyliśmy się i wieczorami wyczynialiśmy dzikie harce.
Cała rodzina żałowała kiedy kończyły się święta. Dom wracał do wyglądu powszedniego i przez kilka dni czuło się, że czegoś brakuje.