Część pierwsza

 

Pracownia mieściła się poza murami jednostki wojskowej. Pomieszczenie było duże, za ścianą rezydował kierownik ekspozytury. Ale cała dyrekcja znajdowała się w innym mieście. Zadaniem plastyka było robienie wszelkiej informacji, plansz, wywieszek, napisów, szyldów, dekoracji kasyn, kantyn i sklepów wojskowych. 

 

W miejscowości 1/2 H stacjonowała jednostka wojskowa, do której to wysłano mnie, abym zrobiła plansze. Dopiero na miejscu okazało się, że szef jednostki zwrócił się do mego kierownika, aby podesłał (tak się to wtedy mówiło) plastyka, któremu po wykonaniu zadania miał solidnie zapłacić. Jednostka rozlokowała się w lesie, na dużej polanie. Tam stały budynki dowództwa, sklepiku-kantyny, stołówki i świetlicy-kina. 

 

Wyjechano po mnie gazikiem wojskowym. Przyjęcie było serdeczne. Dowódca Jednostki zaprosił na kawę i oświadczył, że za pracę może zapłacić z puli odczytów lub spotkań autorskich. Sądził, że spotkanie będzie udane, ponieważ już w sali kinowej czeka na mnie setka żołnierzy.

 

Na nic zdały się moje protesty, że nie jestem przygotowana, że nie wiem o czym mam mówić. W drodze wciśnięto mi w rękę jakąś broszurę i tak znalazłam się w ogromnej sali. Wchodząc z dowództwem, sala wrzasnęła powitanie i zapadła cisza. Stanęłam na mównicy i otworzyłam broszurę. Były to zadania programowe z działu kulturalno- oświatowego. W moje oczy wpadł tytuł – style epok – no i tak zaczęłam opowieść o historii sztuki. Trwało to chyba z godzinę, po zakończeniu były kwiaty, obiad i wypłata pieniędzy. 
 
 
Część druga
 
W miejscowości IIIS znalazłam się służbowo. Miałam zrobić dekorację okien i wykonać szyld do jednego, a może kilku sklepów wojskowych. Obowiązkiem gospodarzy było zakwaterowanie mnie. Tak więc po skończonym dniu znalazłam się w Jednostce. Okazało się na miejscu, że większa część żołnierzy z dowódcą na czele znajduje się na poligonie. Zastępcą dowódcy został mężczyzna w stopniu kapitana i on to miał zaopiekować się mną. 

 

Zaprosił mnie do siebie na kolację. Mieszkał z żoną w małym mieszkanku.W tym to czasie w pokoju gościnnym żołnierze mieli napalić w piecu tak; aby było ciepło. Na widok pokoju oniemiałam. W pomieszczeniu stało chyba z 10 łóżek. Przeszył mnie lodowaty chłód, nikt nie korzystał z tego lokum od początku zimy. W rogu pokoju stał kaflowy piec, a przy nim dwóch żołnierzy wsypujących węgiel. Widać było, że już w palenisku nie ma miejsca i za chwilę piec wybuchnie, zresztą wydawał niepokojące odgłosy i zaczęły powiększać się szczeliny między kaflami. Żołnierze dostali rozkaz, aby w pomieszczeniu było 20 stopni ciepła. 

W końcu przysunięto łóżko do samego pieca, ułożono chyba wszystkie kołdry na nim, sądząc, że to jedyne rozwiązanie. Zostałam poinstruowana, gdzie stoi telefon i nie daj Boże, gdyby zaistniał jakiś problem mam dzwonić do kapitana, a on to już będzie wiedział co zrobić. Miałam też zabarykadować drzwi, mimo zamknięcia ich na klucz. Na koniec zaproponował mi, że zostawi butelkę koniaku armeńskiego, bo w takich warunkach to jedyne rozwiązanie. Było oczywiste, że stara się jak może, aby nocleg w Jednostce nie zostawił uszczerbku na moim zdrowiu. Byłam przyjmowana przez niego tak jak przyjmowałby oficera, faceta z krwi i kości.